poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Jak znaleźć swoje hobby? Nic mniej oczywistego! (I)


Czy posiadanie pasji albo przynajmniej hobby jest sprawą oczywistą? Moim zdaniem zdecydowanie nie. Dlaczego tak uważam? Takie zdanie wyrobiłam na podstawie własnych doświadczeń. A jakie one były? O tym nieco później.

Myślę, że odpowiedź na pytanie otwierające ten wpis trzeba zacząć od zdefiniowania, czym są dla nas hobby i pasja. Według mnie hobby oddaje mniej więcej tę samą ideę co pasja, lecz w lżejszym, mniej nasyconym wydaniu. A pasja? Na pewno nie musi równać się czynnościom, którymi wypełniamy czas wolny. Dokładniej mówiąc – fakt, że regularnie oddajemy się jakiejś aktywności w wolnym czasie nie oznacza jeszcze, że jest ona naszą pasją. Co to oznacza? Dla mnie tyle, że na przykład przez lata czytałam powieści kryminalne i uwielbiałam to robić, lecz nigdy nie uważałam, że są moją pasją ani nawet hobby. Dlaczego? Ponieważ moje obcowanie z książkami było jednostronne – po prostu je czytałam, i nic więcej. Nie czyniłam zaawansowanych poszukiwań, by znaleźć nowe pozycje, nie przeglądałam ani nie publikowałam „recenzji” na temat przeczytanych powieści, nie chadzałam na spotkania z autorami, nie bywałam na targach książki, nie próbowałam sama pisać, nie zastanawiałam się nad procesem powstawania i wydawania książki. I pozostając przy moim przykładzie – te wszystkie „nie” są według mnie przeciwieństwem pasji. Pasja (a w łagodniejszym wydaniu hobby) to moim zdaniem regularne oddawanie się pewnej dziedzinie z różnych perspektyw i poprzez różne czynności. To miłe uczucie w żołądku, gdy się o tym myśli. To zainteresowanie i uśmiech na widok czegoś, co z naszą pasją się wiąże. To szukanie rozwoju, doskonalenie umiejętności i wiedzy na dany temat. To dzielenie się i wymiana z ludźmi z tego samego kręgu zainteresowań. To po prostu uczucie, że „mi się chce” i nie ma znaczenia, czy będzie z tego jakaś korzyść czy nie. Jasne, że w naszej „relacji” z pasją – podobnie jak w relacji z najbliższym nawet człowiekiem – zdarzą się gorsze ‘’ciche’’ dni. Kiedy będziemy zmęczeni, chorzy, borykający się z ważniejszymi problemami albo po prostu przesyceni. Ale miną, w przeciwieństwie do naszego zamiłowania wobec danej dziedziny.

I tu czas wrócić do pierwotnego pytania, od którego zaczyna sie dzisiejszy post: czy łatwo to hobby, tę pasję znaleźć ? Z dwóch powodów sądzę, że nie.

Po pierwsze, jeśli zgodzić się z moją definicją, pasja czy też hobby wydają się nieco od nas wymagać: czasu, wytrwałości, regularności, często mniejszych lub większych nakładów finansowych (np. na niezbędny sprzęt, materiały itp.), wysiłku intelektualnego do nauki. Chyba z tą wytrwałością i regularnością może być najtrudniej, bo komuż z nas nie przytrafił się w życiu słomiany zapał, który wypalał się w ciągu kilku dni (albo i prędzej)?

Po drugie uważam, że aby trafić na dziedzinę, która wciągnie nas bez reszty, potrzeba jednak trochę szczęścia. I znów posłużę się przykładem relacji międzyludzkich. Z hobby jest trochę jak ze znalezieniem partnera do związku: musi zaiskrzyć. To, czy spotkamy osobę, z którą nas ta iskra połączy, nie do końca zależy od nas. Do pewnego stopnia możemy zwiększać pawdopodobieństwo takiego spotkania, ale nigdy nie mamy pewności, czy akurat nam się przydarzy. W przypadku hobby jest podobnie – potrzeba trochę szczęścia, żeby trafić na coś, co będzie nas kręcić. Od dzieciństwa próbujemy przecież różnych rzeczy albo czynności, a ile z nich staje się naszym hobby? W dodatku nawet jeśli jakiś obszar wydaje nam się interesujący i widząc go „z boku” przeczuwamy, że mógłby stać się naszym „konikiem” lub wręcz przeciwnie – uważamy, że jest absolutnie nie dla nas, nigdy nie możemy być pewni, co poczujemy, gdy naprawdę go dotkniemy (czytaj wykonamy choćby jedną czynność z tego obszaru). Tak samo jak rzadko kiedy tylko patrząc na kogoś będziemy w stanie stwierdzić na 100%, czy jest szansa na coś więcej. Z reguły potrzeba rozmowy, wzajemnego poznania, by określić, czy z tej mąki będzie chleb ; ) Wkręcenie się w pasję działa na podobnej zasadzie: trzeba przeczytać choćby tę jedną książkę (że powrócę do wcześnieszego przykładu), by literaturę przyjąć lub odrzucić jako potencjalne hobby.

Skoro więc w natłoku ogólnostępnych możliwości odszukanie swojej pasji nie jest wcale takie oczywiste, jak ma zabrać się do tego ktoś, komu jednak zależy na jej znalezieniu? W następnym poście przedstawię Wam moje rozważania na ten temat, dodając nieco ze swoich doświadczeń : )

czwartek, 2 kwietnia 2020

Pisanki na lata

Wielkanoc zbliża się wielkimi krokami, dlatego dzisiaj chciałabym pokazać Wam pisanki, których dekoracją zajmuję się każdej wiosny. Nie robię tego jednak co roku dlatego, że są one jednorazowe – wręcz przeciwnie, mowa o pisankach „długowiecznych” : ) Ich bazą jest styropianowe jajko, dzięki czemu nie jesteśmy zmuszeni wyrzucać ich po każdej Wielkanocy, lecz możemy używać latami.


Oprócz styropianowego jajka, które w okresie około świątecznym kupić można w większości sklepów papierniczych lub na Allegro do wykonania pisanki potrzebujemy: kleju (ja używam reguły przypominającego vicol Magica), wykałaczki bądź starej kredki do jego nakładania oraz materiałów, którymi chcemy jajko ozdobić. Musimy pamiętać jednak, żeby były to materiały, które zakryją jego styropianową strukturę. Do udekorowania pisanki, którą dziś zaprezentuję będę potrzebować muliny i kolorowej wstążki.

Pracę rozpoczynamy od zwinięcia małego „ślimaka” z muliny, którą chcemy obkleić górną część jajka.


Następnie nanosimy klej na górną część jajka (wzdłuż całego obwodu) i na szczycie pośrodku przykładamy naszego „ślimaka”. Przytrzymując go jednym palcem (jest naszym punktem wyjścia, więc musi być solidnie i równo przymocowany) rozpoczynamy owijanie jajka muliną. Nakładając klej pamiętajcie, że nie ma sensu pokrywać nim zbyt dużej powierzchni, ponieważ zaschnie zanim zdążymy dotrzeć tam z muliną.




Kontynuujemy owijanie tak długo, aż dojdziemy do pożądanej powierzchni danego koloru. Wówczas odcinamy mulinę i w miejscu, gdzie przymocujemy jej końcówkę, nanosimy odrobinę kleju (dla pewności, że mulina się nie odklei). Następnie w miejscu, gdzie kończy się pierwszy kolor przyklejamy początek nici innego koloru i teraz to nim owijamy jajko. Moja pisanka będzie ozdobiona tylko 3 pasami kolorystycznymi muliny (zółty-zielony-żółty), ale na świątecznym stole wspaniale prezentują się również jajka w 6-7 kolorach.








Gdy cała pisanka jest już owinięta muliną/nicią,możemy przystąpić do nakładania kolejnych dekoracji. Jeśli chcecie podobnie jak ja wykonać pisankę „przewiązaną” wstążką z kokardką, zacznijcie od ucięcia prostego kawałka wstążki, którym następnie obkleicie obwód jajka.


Teraz czas na kokardkę. Poniżej zdjęcia przedstawiające kolejne kroki potrzebne do jej przygotowania.



Po ucięciu kawałka wstążki mniej więcej na środku nanosimy odrobinę kleju.



Zawijamy wstążkę w pętelkę i przyciskamy przez chwilę miejsce, w którym wstążka się skleja.


Na to samo miejsce styku nanosimy odrobinę kleju...


...i zawijamy drugi koniec wstążki, tworząc drugą pętelkę. 


Przycinamy wstążkę, by nasza kokardka uzyskała końce o proporcjonalnej długości.

Ostatnim etapem jest przyklejenie kokardki w miejscu, gdzie schodzą się końce wstążki, którą obkleiliśmy obwód jaja. Dzięki temu zakryjemy miejsce, gdzie materiał wstążki nachodzi na siebie lub między końcami pojawia się przerwa.


I oto jest : )


Sposobów dekoracji jest całe mnóstwo, na „mulinowe” tło możemy przykleić cokolwiek, co mamy pod ręką. Ja uwielbiam pisanki ozdobione:
~ koronką
~ koralikami
~ samą muliną

A jakich technik używacie Wy do zdobienia pisanek? : )

poniedziałek, 16 marca 2020

Pierwszy : )

Siedzę przy masywnym drewnianym stole, prócz komputera stoi na nim filiżanka kawy i dzbanek czerwonych goździków. Przyniosłam je ze sobą, żeby złapały ostatnie promienie słońca. Piszę „ostatnie”, bo z altany, w której siedzę, będzie je widać jeszcze tylko przez chwilę. Później słońce schowa się za drzewami, by niedługo potem zniknąć za horyzontem. Jest jeden z pierwszych prawdziwie wiosennych wczesnych wieczorów. Czuć wiosnę nie tylko w temperaturze, ale też w zapachu – trawy, ziemi, powietrza.


W tej właśnie scenerii zaczynam moją przygodę z blogiem. Od dobrej chwili siedzę i zastanawiam się, jak powinno brzmieć to pierwsze zdanie pierwszego wpisu. By od samego początku czytało się dobrze i lekko. Rewolucyjnego pomysłu w głowie brak, więc…zaczęłam od masywnego drewnianego stołu, czyli tego, co było najbliżej mnie : ) Jednak nie taki jest cel tego posta – zabrałam się do jego publikacji z zamiarem wyjaśnienia, dlaczego mój blog w ogóle powstał i wprowadzenia Was w jego tematykę. Przy okazji pozwolę sobie podzielić się kawałeczkiem mojej osoby.

Mam na imię Dorota, mam 27 lat. Na co dzień pracuję w dużej firmie informatycznej, jest to praca zjęzykami obcymi. W czasie wolnym czytam książki (głównie kryminały), chadzam na spacery polnymi ścieżkami (w ciepłe dni przemierzam je również rowerem) i ‘’dręczę’’ moje koty ; ) Kocham te zwierzęta, bo są jak puchate żywe maskotki. W domu mieszkają z nami trzy.

Jednak książki, spacery i koty to nie wszystko. Biorąc pod uwagę tytuł i wygląd bloga nie jest chyba tajemnicą, że sporą część wolnego czasu poświęcam robótkom ręcznym. Wśród nich królują przede wszystkim druty, jednak nachodzi mnie nieraz ochota na inne aktywności rękodzielnicze: wykonanie kartki okazjonalnej, uklejenie mini-kompozycji z suszonych kwiatów czy stworzenie dekoracji świątecznych. Wciąż czeka mnie dłuuuuga droga rozwoju pod kątem robienia na drutach (przy okazji innego wpisu dowiecie się, że nauczyłam się tego całkiem niedawno). Za jakiś czas do wachlarza umiejętności chciałabym włączyć również robienie na szydełku - moje źrenice dosłownie zamieniają się w serca na widok obrusów, serwet czy koronek robionych na szydełku! <3

Opowiadam o tym nie bez powodu – blog powstał bowiem, ponieważ chciałabym dzielić się tutaj moją rękodzielniczą aktywnością. Nie chodzi tylko o prezentowanie jej efektów (choć to oczywiście też). Równocześnie z prowadzeniem bloga zamierzam poszukiwać nowych technik, które skradną moje serce, wypróbowywać je i dzielić się odczuciami na ich temat. Chciałabym, by moje robótki wykonane Własnymi Rękoma miały swoje życie zarówno materialnie, w “realu” jak i tutaj. Liczę, że od czasu do czasu będę miała okazję pochwalić się czymś nowym czego się nauczę oraz że koniec końców, czytając wpisy na tej stronie, będzie można poznać historię mojego rękodzielniczego rozwoju. Byłabym zachwycona, gdyby z czasem mój blog stał się choćby małym punktem wymiany pomysłów i inspiracji nakręcających kreatywność i twórczość. I dodam jeszcze, że czasami możecie spodziewać się na nim wzmianek nie związanych z rękodziełem: uchwyconych chwil dnia codziennego czy tematów, które akurat będą mnie absorbować.

Pisząc to ostatnie zdanie kątem oka zerkam w stronę zachodzącego słońca. Pomarańczowe promienie z trudem prześwitują przez gałęzie dorodnego świerku. Biorę łyka kawy, rozsiadam się wygodniej w ogrodowym fotelu i uśmiecham do słońca na „do widzenia”…